Członkostwo w kościele

Jak „przynależność przed wiarą” wpływa na lokalny kościół

Article
12.09.2021

Uwaga redakcji EWC: „Przynależność przed wiarą” (ang. belonging before believing) – praktyka niektórych kościołów polegająca na dawaniu poczucia przynależności do wspólnoty lokalnego kościoła osobom, które nie stały się jeszcze chrześcijanami.

Jednym z wielkich stwierdzeń odnośnie współczesnego świata jest to, że poeta John Donne miał rację, a muzycy Simon i Garfunkel[1] się mylili: Nie jestem skałą. Nie jestem wyspą.

Moje opinie kształtowane są przez społeczeństwo: jak postrzegam siebie, w co wierzę na temat życia i wszechświata. To nie znaczy, że nie podejmuję samodzielnych decyzji. Oznacza to po prostu, że kontekst społeczny, w którym się znajduję, w dużej mierze determinuje zakres opcji, z których mogę wybierać.

Co więcej, kultura nagradza pewne wybory i karze inne przez swoją aprobatę lub dezaprobatę. Czasami nagroda jest finansowa. Jednak o wiele potężniejsza od materialnej nagrody jest społeczna, intelektualna i emocjonalna nagroda bycia uważanym za normalnego, zdrowego, dobrze przystosowanego członka społeczeństwa. Jesteśmy istotami społecznymi, więc chcemy być częścią grupy.

Oznacza to, że niezależnie od obiektywnych zalet danej idei, niektóre pomysły wydają się bardziej wiarygodne lub atrakcyjne niż inne. Trudno uwierzyć w coś, o czym wszyscy, których znamy, myślą, że jest szalone. Z drugiej strony, całkiem łatwo jest uwierzyć w coś, o czym wszyscy, których znamy myślą, że jest bez wątpienia prawdą. Nie jesteśmy wyspami w strumieniu, jesteśmy raczej ławicą ryb, i płynięcie z prądem jest dla nas naturalne.

Kościół mówi: „to nie jest takie głupie, jak ci się wydawało”

Co się stanie, gdy zastosujesz te ważne spostrzeżenia do lokalnego kościoła i jego misji ewangelizacji? Nagle zdasz sobie sprawę, że lokalny kościół jest czymś więcej niż tylko miejscem, gdzie wygłasza się kazania, lub miejscem, gdzie stosuje się jakieś metody ewangelizacji. I zobaczysz, że ewangelizacja nie ogranicza się wyłącznie do opłacanych przez kościół pracowników.

Zamiast tego cała społeczność staje się kluczowym elementem w zadaniu rozprzestrzeniania się ewangelii. To wspólnota staje się przekonującą alternatywą dla niewiary. Staje się subkulturą, która pokazuje, jak wygląda miłość do Jezusa i naśladowanie Go, miłowanie i służenie sobie nawzajem. I wszystko to dzieje się w normalnym życiu społeczności kościoła. Od publicznych spotkań po małe grupy biblijne, od nieformalnych spotkań przy stole do imprez czysto towarzyskich, życie razem nie tylko wzmacnia wspólną wiarę, ale także mówi obserwującemu nas niechrześcijańskiemu światu: „To nie jest takie głupie, jak ci się wydaje, a jeśli przejdziecie z niewiary do wiary, nie będziecie sami”.

Innymi słowy, kościół potwierdza autentyczność wiary. Ma to sens, prawda?

Pójdźmy o krok dalej: przynależność przed osobistą wiarą

Jednak w ciągu ostatnich kilku dziesięcioleci wiele kościołów poszło o krok dalej. Skoro oglądanie z zewnątrz tej alternatywy dla życia w niewierze może pomóc komuś uwierzyć, to czy oglądanie jej od środka nie byłoby jeszcze lepsze? Jeśli chcemy przekazać ewangelię niechrześcijanom, to co może być bardziej skutecznego niż zaproszenie ich do środka, pozwalając im spróbować, zanim całkowicie to przyjmą? Jeśli społeczność jest najpotężniejszym narzędziem, jakie posiadamy, to włączajmy ludzi do niej – nie jako zewnętrznych obserwatorów, ale jako uczestników naszego wspólnego życia.

Jaki jest tego rezultat? „Niewierzący” stają się raczej „poszukującymi” niż niechrześcijanami. Stają się towarzyszami w naszej podróży, choć są w innym miejscu niż my.

W praktyce oznacza to pozwalanie niewierzącym na bycie częścią nas we wszystkich aspektach: od zespołu uwielbieniowego i służbę witania nowych gości w kościele, przez służbę udzielania korepetycji, aż po koordynowanie przejażdżek dla seniorów. Wszyscy zostają uwzględnieni. Każdy do nas przynależy, bez względu na wiarę.

Chodzi o to, że nie zdążą się nawet zorientować, że nie tylko czują się częścią nas, ale także uwierzą w to, do czego przynależą, ponieważ przynależność sprawi, że wiara będzie w ich oczach autentyczna.

3 powody, dlaczego „przynależność przed wiarą” jest złym pomysłem

To jest pociągająca myśl. To jest pozornie skuteczny pomysł. Jednak jest to również zły pomysł. Oto trzy powody dlaczego. To dezorientuje chrześcijan

Po pierwsze, wprowadza dezorientację wśród chrześcijan. Jestem pastorem kościoła, który od lat praktykował „przynależność przed wiarą” w nieformalny sposób. Rezultatem było zgromadzenie ludzi będących wewnątrz (niektórzy będąc formalnymi członkami, inni nie), spośród których wszyscy twierdzą, że są chrześcijanami. Problem polega na tym, że niektórzy są gorliwi i zaangażowani, inni wydają się bardziej zainteresowani rozrywką, podczas gdy jeszcze inni w ogóle niczym się nie interesują. Jednak ponieważ wszyscy należą do naszej rodziny, to wszyscy są nominalnymi wyznawcami Jezusa i musimy znaleźć inne wyjaśnienie tych różnic: „on jest naprawdę zajęty”, „jej się nie podoba nasza muzyka”, „oni nie mają już tutaj żadnych przyjaciół”. Musimy wymyślać dodatkowe kategorie, takie jak „gorliwi chrześcijanie”, „poważni chrześcijanie” i „ofiarni chrześcijanie”, aby odróżnić ich od „niezbyt gorliwych chrześcijan” i „tak jakby chrześcijan”. Z pewnością powinniśmy spodziewać się zróżnicowania duchowej dojrzałości w kościele i tego, że chrześcijanie będą grzeszyć. Jednak co naprawdę znaczy „być chrześcijaninem” w takim środowisku? I co zrobimy z niezręcznymi stwierdzeniami Jezusa, takimi jak: albowiem ktokolwiek czyni wolę Ojca mojego, który jest w niebie, ten jest moim bratem i siostrą, i matką (Mt 12:50), oraz: i kto nie bierze krzyża swego, a idzie za mną, nie jest mnie godzien (Mt 10:38)? Jezus mówił o pójściu za Nim jako o radykalnym zerwaniu z naszym poprzednim sposobem życia. Jednak gdy zaczynamy świadomie zacierać linię, to dezorientujemy chrześcijan w zrozumieniu, co to w ogóle znaczy być naśladowcą Jezusa.

To dezorientuje niechrześcijan

Po drugie, przynależność przed wiarą wprowadza dezorientację także wśród niechrześcijan. Niedługo po tym, jak przybyłem do mojego kościoła, odebrałem w biurze anonimowy telefon, który poinformował nas, że jeden z naszych przywódców „żył w grzechu”. Po zbadaniu tej sprawy, okazało się, że jest to prawdą.

W pewnym sensie to nie był największy problem, ponieważ jak już napisałem, chrześcijanie grzeszą, a nawet grzeszą poważnie.

Z duszpasterskiego punktu widzenia, prawdziwy problem wystąpił, gdy ta osoba została skonfrontowana z grzechem. Jej odpowiedź była uderzająca: „Nie pisałem się na to! Gdybym wiedział, że tak będzie, nigdy bym nie został członkiem tego kościoła”. (Jak na ironię, możesz praktykować w kościele kulturę przynależności przed wiarą, a w tym samym czasie praktykować również formalne członkostwo, tak jak było u nas).

Wydaje się, że dla tej osoby w byciu chrześcijaninem nie chodzi o posłuszeństwo Jezusowi, a ewangelia nie oznacza pokuty i wiary. Zamiast tego, zależało mu na przynależności do naszej chrześcijańskiej rodziny, byciu akceptowanym i posiadanie okazji do wyrażania własnych darów i zainteresowań. Z pewnością nie zależało mu na tym, by brać na siebie jakąkolwiek odpowiedzialność czy zobowiązanie. Przywódca ten odszedł zanim nawet zdążyliśmy porozmawiać.

Kiedy niechrześcijanom nie mówi się, że nie są chrześcijanami, ale zamiast tego uczy się ich myślenia o sobie jako o „współtowarzyszach podróży”, „poszukujących” lub „ludziach na różnych etapach tej samej drogi”, to łatwo o to, że będą mieli kłopot, aby w ogóle zrozumieć, co tak naprawdę oznacza bycie chrześcijaninem i jak wygląda ufność ewangelii. Pragnienie przynależności do wspaniałej chrześcijańskiej rodziny może łatwo doprowadzić kogoś do zapisania się do wspólnoty należącej do Jezusa, ale tak naprawdę nie do podpisania się pod przykazaniem Jezusa, aby pokutować i uwierzyć.

To zasadniczo przedefiniowuje, czym jest lokalny kościół

Po trzecie, przynależność przed wiarą fundamentalnie przedefiniowuje to, czym jest lokalny kościół. Lokalny kościół jest wspólnotą, która nie jest ostatecznie zdefiniowana przez dokumenty, budynki czy programy, ale przez jej ludzi, którzy mają swoją cząstkę w nowym stworzeniu, w rzeczywistości miłości i świętości, i w ten sposób potwierdzają autentyczność swojej wiary.

Tego nauczał Jezus: po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli miłość wzajemną mieć będziecie (J 13:35).

Tego nauczał Paweł: Nie macie się czym chlubić. Czy nie wiecie, że odrobina kwasu cały zaczyn zakwasza? Usuńcie stary kwas, abyście się stali nowym zaczynem, ponieważ jesteście przaśni; albowiem na naszą wielkanoc jako baranek został ofiarowany Chrystus (1Kor 5:6–7). W 2 Liście do Koryntian 6:14 napisał: Nie chodźcie w obcym jarzmie z niewiernymi; bo co ma wspólnego sprawiedliwość z nieprawością albo jakaż społeczność między światłością a ciemnością?

Tego nauczał Piotr: prowadźcie wśród pogan życie nienaganne, aby ci, którzy was obmawiają jako złoczyńców, przypatrując się bliżej dobrym uczynkom, wysławiali Boga w dzień nawiedzenia (1P 2:12).

Tego nauczał Jan: Lecz kto zachowuje Słowo jego, w tym prawdziwie dopełniła się miłość Boża. Po tym poznajemy, że w nim jesteśmy (1J 2:5–6).

Zgodnie z Nowym Testamentem, w tym właśnie tkwi moc świadectwa o Chrystusie, które składa kościół. Kiedy świat patrzy na kościół, to oczywiście widzi grzeszników. Jednak to nie wszystko, co widzi. Widzi grzeszników, których życie jest radykalnie przemienione przez Dobrą Nowinę ewangelii. Widzi grzeszników, których wzajemnej miłości nie można wytłumaczyć inaczej niż przez śmierć i zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa. Widzi grzeszników, którzy nie tylko kochają siebie nawzajem, ale którzy kochają Boga przez Jezusa Chrystusa, i których życie przejawia tę miłość w świętości i prawdzie.

Powróćmy do tego, od czego zaczęliśmy: kościół świadczy o autentyczności wiary tylko wtedy, gdy składa się z ludzi, którzy tę wiarę posiadają.

Wszystko to zmienia się, jeśli kościół staje się wspólnotą tych, którzy jedynie towarzyszą we wspólnej podróży. Dla wielu osób cel podróży jest niejasny i niepewny. Dla innych, podróż zatrzymała się jeszcze przed osiągnięciem miejsca docelowego. Jeszcze inni znaleźli już cel, czyli zbawienie. Jednak sama wspólnota nie jest świadectwem prawdy o Jezusie Chrystusie i Jego ewangelii. Nie może być takim świadectwem, jeżeli można do niej należeć, zanim pojawi się wiara.

Zamiast tego, wspólnota jest jedynie świadectwem o samej sobie, o jej cieple, otwartości i dostępności. Ale tak naprawdę, co jest w tym wyjątkowego i niezwykłego? Jest wiele ciepłych i otwartych wspólnot, subkultur, w mieście, w którym mieszkam. Jednak nie świadczą one o Jezusie. Tylko lokalny kościół może to robić. I tylko wtedy, jeśli praktykowana jest konieczność wiary, aby móc dołączyć do społeczności.

Krótko mówiąc, filozofia przynależności przed wiarą fundamentalnie przedefiniowuje to, czym jest kościół. Na dłuższą metę osłabia to moc świadectwa, jakie składa kościół.

Lepszy pomysł

Przynależność przed wiarą to zły pomysł. Lepszym pomysłem jest to, o czym czytamy w 13 rozdziale Ewangelii Jana. Jezus mówił o wspólnocie, która tak głęboko wierzy w ewangelię, że jej życie naznaczone jest miłością do siebie nawzajem. Jezus powiedział, że taka społeczność sprowokuje tych, którzy są na zewnątrz, by nie tylko rozpoznali, że są na zewnątrz, ale pragnęli wejść do środka.

Przychodzi mi na myśl obraz piekarni w zimny, śnieżny dzień. Zapachy pysznego chleba i gorącej czekolady czasami wylewają się na zewnątrz, podczas gdy dziecko będące na zewnątrz ma nos wciśnięty w szybę. To szkło jest barierą. Bez niej, ciepło i pyszne zapachy wkrótce rozpłynęłyby się na zimnym wietrze i nikt nie wiedziałby, że można znaleźć coś dobrego wewnątrz. Jednak jest to przezroczysta bariera, pozwalająca dziecku dobrze widzieć to, co jest w środku i jest tak pociągające. Jest też wejście, wąskie drzwi, przez które musi przejść. Dopóki tego nie zrobi, może patrzeć i widzieć to, co jest w środku, ale tego nie doświadczy. Kiedy już przejdzie, zrobi to na własne życzenie.

Kiedy niechrześcijanie napotykają na twój kościół, powinno to wyglądać tak, jak stanie w tym oknie, a nie jak tępe spoglądanie w murowaną ścianę. Powinni odczuwać ciepło waszej miłości, gdy przyjmujesz ich i traktujesz ich, jak ludzi stworzonych na obraz Boży. Powinni dostrzec głębię waszych relacji, gdyż są świadkami ludzi, którzy nie mają powodu, aby troszczyć się o siebie nawzajem, a którzy prześcigają się w miłości. Powinni zakosztować bogactwa ewangelii, ponieważ Słowo Boże jest głoszone i nauczane w sposób, który współgra z ich życiem. Powinni też usłyszeć zachęcające dźwięki radosnej wspólnoty, przysłuchując się modlitwom i dziękczynieniu ludzi, którzy wielbią naszego ukrzyżowanego i zmartwychwstałego Pana.

Zrób więc, co w twojej mocy, aby stworzyć społeczność, która przyjmuje tych, którzy są na zewnątrz. Zastanów się nad językiem, którego używasz. Przemyśl jak wykorzystać gościnność, aby pomagać. Bądź dalekowzroczny i przejrzysty dla innych. Bądźcie jak piekarnia, z której pyszny zapach chleba wydobywa się na zewnątrz – otwarcie radujcie się opowiadając o łasce i przemianie, które dzieją się pośród was. A potem, kiedy zrobisz już wszystko inne, wyjaśnij ewangelię i zachęć ludzi, aby odpowiedzieli na nią w pokucie i wierze. Wzywaj ich nie do tego, aby wyszli do przodu, ale aby weszli przez ciasną bramę i przyłączali się do was w bogactwie wiary w ewangelię.

Jeśli kościół ma pokazywać wspaniałość ewangelii, to bariera wiary nie może zostać usunięta. Ponieważ to właśnie ta wspólnota wiary jest na świeczniku i jest najskuteczniejszym zaproszeniem dla innych ludzi.

***

[1] John Donne (1572–1631) – angielski poeta i prozaik. Autor znamiennych słów: „Żaden człowiek nie jest samoistną wyspą” (Medytacja XVII).
Simon i Garfunkel – amerykański duet rockowy powstały w 1957. Autorzy piosenki „I Am a Rock”, w której na końcu każdej zwrotki padają słowa: „Jestem skałą, jestem wyspą”.

Tłumaczenie: Wierni Słowu
Korekta: Ewangelia w Centrum

Więcej artykułów na ten temat: